Całą zabawę zaczęłam wczoraj około godziny 20:00, bo ciasto na chleb musi rosnąć przez 12 godzin. Dzisiaj rano obudził mnie obiecujący zapach drożdży i ziół. Po śniadaniu przystąpiłam do dalszych czynności około-chlebowych, o których poniżej.
Chleb był gotowy w południe, więc jak trochę wystygł, to mogłam zjeść pyszne małe co nieco na lunch.
A składników potrzeba doprawdy niewiele:
- 3 szklanki mąki pszennej,
- 1/4 łyżeczki drożdży instant,
- 1 i 1/4 łyżeczki soli,
- 1 i 1/2 szklanki wody w temperaturze pokojowej,
- 4 łyżeczki ziół prowansalskich,
- odrobinę oliwy i otrębów pszennych do foremek.
Do dużej miski wsypałam przesianą mąkę, drożdże, zioła i sól. Wymieszałam dokładnie. Dodałam wodę - ważne, żeby była o odpowiedniej temperaturze, bo inaczej będzie kłopot z rośnięciem ciasta. Masę wyrobiłam łyżką. Powinna być lepka i taka była. Przykryłam miskę lnianą ściereczką i odstawiłam w spokojne miejsce, gdzie ciasto nie było narażone na przeciągi.
Po 12 godzinach, czyli o poranku, z przyjemnością odkryłam, że ciasto urosło! Gdzie nie gdzie pojawiły się pęcherzyki, czyli wszystko przebiegło, tak jak powinno. Na blat wysypałam sporo mąki, wyrzuciłam na nią masę z miski i przez kilkanaście minut wyrabiałam, oddając jej ciepło od swoich rąk. Absolutnie cudowne przeżycie. Poczułam się tak, jak musiały się czuć moja babka, prababka i wszystkie kobiety przed nimi, które wyrabiały chleb w domu. Nie wiem, czy nie stanie się to moją nową pasją...
Kiedy uznałam, że ciasto jest już gotowe, nie wiem, dlaczego akurat w tym momencie, ale tak uznałam i już, podzieliłam je na dwie części i umieściłam w foremkach wysmarowanych oliwą i obsypanych otrębami pszennymi.
Przykryłam foremki folią aluminiową i ściereczką i odstawiłam na około dwie godziny. W tym czasie przygotowałam i upiekłam "orzechowe oczka" (frigolotti) - przepis dostępny tutaj: http://barbarinagotuje.blogspot.com/2012/03/ciasteczka-orzechowe-oczka-na-bazie.html. Dzięki temu miałam już przygotowany piekarnik i przyjemne ciepło w kuchni;-)
Chleb piekłam w 220 stopniach, najpierw pod przykryciem przez 30 minut, a potem już odkryty przez 15 minut. Po upieczeniu chwilę stygł w foremkach, potem przełożyłam go na lnianą ściereczkę, w której pozostał.
Nie mogłam się doczekać, więc jeszcze lekko ciepły pokroiłam i przygotowałam kanapki z kozim serem, ogórkiem i bazylią. Mniam, mniam...
zapisuję sobie ten chlebuś, pysznie wygląda.
OdpowiedzUsuńwesołych świat!
ps.warto zrezygnować z weryfikacji słownej przy komentarzach...
Dzięki i wzajemnie - Wesołych i smacznych Świąt!
UsuńPs. Dzięki za uwagę. Już wyłączyłam weyfikację:-)
taki chleb to coś dla mnie zdecydowanie! ;)
OdpowiedzUsuńPolecam:-)
Usuńprzez Ciebie też zapragnęłam takiego chleba!
OdpowiedzUsuńwspaniały.
To do dzieła! Pragnienia trzeba realizować, tak jak marzenia:-)
Usuń14 godzin dla chleba na samych drożdżach, bez zakwasu???
OdpowiedzUsuńWybacz, ale przepis jest dość.. zaskakujący. Moja rodzina padłaby z głodu w oczekiwaniu na posiłek :))
Czy mogłabym poznać źródło przepisu?
Witaj, inspiracją był przepis: http://filozofiasmaku.blogspot.com/2010/11/chrupiacy-woski-chleb.html. Jedynie zamiast świeżych ziół pod koniec przepisu dodałam na początku zioła prowansalskie w większej ilości niż proponowana przez autorkę Filozofii Smaku. Zrezygnowałam ponadto z okrągłej formy i dołożyłam otręby;-)
UsuńTeż byłam zdziwiona, że masa potrzebuje tyle czasu, ale może to dlatego, że drożdży jest tak niewielka ilość?